Podatek reklamowy. Węgierska danina to coś innego niż polski projekt
Wyrok TSUE wcale nie oznacza wolnej ręki dla ustawodawcy w sprawie podatku od reklam – mówi Małgorzata Sobońska-Szylińska, adwokatka, partner w kancelarii Gekko Taxens.
Paweł Rochowicz: Czy wyrok TSUE w sprawie węgierskiego podatku od reklam w mediach to zielone światło dla polskiego rządu do wprowadzenia podobnej daniny u nas?
Małgorzata Sobońska-Szylińska: Niekoniecznie. Trybunał potwierdził jedynie, że państwa członkowskie mogą wprowadzać podatki od obrotu o stawkach progresywnych. W projektowanej polskiej ustawie o daninie reklamowej też stawki rosną wraz z obrotem, ale bynajmniej nie ten aspekt projektu może naruszać prawo unijne. Otóż 35 proc. dochodu z tej daniny ma być redystrybuowane do wybranych mediów poprzez Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów. O konkretnym przeznaczeniu ma decydować arbitralnie specjalna komisja powoływana przez rząd. Powstaje więc ryzyko, że jedne podmioty będą dofinansowane kosztem podatku pobranego od innych.
Jakie przepisy unijne może to naruszać?
Chodzi o art. 107 traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Zakazuje on udzielania pomocy państwowej przedsiębiorcom w sposób, który zakłóca równą konkurencję. Innymi słowy, sprzeczne z prawem unijnym jest udzielanie selektywnej pomocy z zasobów państwowych, która mogłaby prowadzić do dyskryminacji niektórych podmiotów, w wyniku której jedni przedsiębiorcy otrzymują pomoc, a inni nie. Tym aspektem prawa unijnego TSUE nie zajmował się, rozpatrując sprawę węgierskiego podatku od reklam. Tymczasem Komisja Europejska jest bardzo wyczulona na sytuacje, w których władza sprzyja finansowo jednym przedsiębiorcom, a innych pozostawia bez niej. Dlatego wciąż jest możliwe, że KE zakwestionuje polską daninę reklamową, jeśli dojdzie do uchwalenia stosownej ustawy, a wtorkowy wyrok TSUE w węgierskiej sprawie wcale nie musi temu przeszkodzić. Poza tym, KE może zakwestionować taką daninę ze względu na ewidentne zagrożenie dla wolności prasy i swobody wypowiedzi. To przecież jedno z podstawowych praw Unii Europejskiej.
Jednak w przypadku podatku handlowego Trybunał uznał, że wyższy podatek od dużych firm nie dyskryminuje ich.
W firmach handlowych sytuacja jest nieco inna, bo nie można mówić o zagrożeniach dla wolności obywatelskich. Trzeba jeszcze zauważyć, że progresywny podatek, o który toczył się spór, to tzw. progresja szczeblowa. Wyższą stawkę płaci się tylko od nadwyżki obrotu ponad określony próg. Gdyby płacono wyższą stawkę od całości obrotu po przekroczeniu określonego, to rzeczywiście mogłoby być dyskryminujące. Trybunał uznał jednak, że więksi gracze na rynku handlu detalicznego mają większą zdolność płatniczą i korzystają z tzw. efektu skali. Ten ostatni pozwala im osiągać zyski relatywnie mniejszym kosztem (im większa skala przychodów, tym mniejszy koszt jednostkowy), a zatem wyższa danina tylko wyrównuje ich szanse.
Źródło: Rzeczpospolita